Zapamiętajcie ten widok

Zapamiętajcie ten widok

Jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat - głosi Talmud Babiloński. Mikulscy uratowali świat pięć razy. Pomogli przeżyć wojnę pięciorgu Żydom. Są jedyną w Biłgoraju rodziną, która otrzymała medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata

Jan Mikulski był z wykształcenia inżynierem leśnikiem. Pochodził z Galicji. Studia ukończył w Wiedniu. Pierwszą pracę otrzymał w lasach hrabiego Potockiego, pod Łańcutem. Potem trafił do Lasów Państwowych Nadleśnictwa Biłgoraj. Pracował jako leśniczy. Objął we władanie leśniczówkę w Woli Dużej. Mieszkał tam z żoną i trójką dzieci. W gospodarowanie otrzymał też kawałek ziemi. Mikulscy żyli dostatnio. Mieli służbę - parobka i niańkę.
- Leśniczówka, w której mieszkaliśmy położona była wśród lasów, ale tuż przy drodze. Mieszkaliśmy w ogromnym domu. Było tam 5 pokoi i wielka kuchnia. Właśnie przez to specyficzne położenie domu wojna rozgrywała się niejako na naszych oczach. Widzieliśmy ucieczki, pędzenie Żydów, przemarsz wojsk polskich, niemieckich, potem też sowieckich, a w lesie stacjonowali partyzanci - wspomina Danuta Mikulska-Renk, najmłodsza córka Jana Mikulskiego.
Melania i Jan Mikulscy byli zgodnym małżeństwem. W chwili wybuchu wojny ich syn miał 17 lat, starsza córka 16, a młodsza - Danuta 10 lat.
- Ojciec miał radio na baterie. Wyglądało jak gramofon, ponieważ miało taką wielką tubę. Przez to radio słuchaliśmy komunikatów. Także tego o rozpoczęciu wojny - wspomina pani Danuta.

Pokój dla Hitlera
- Nasz dom szybko opustoszał. Co mieliśmy, oddaliśmy uciekinierom. Resztę zabrało wojsko. Pamiętam jak mama rozpaczała i mówiła do ojca: „Janku, może coś schowalibyśmy dla dzieci. Pamiętasz jaki był głód w czasie I wojny światowej?". Wtedy ojciec odpowiadał: „My mamy jeszcze ziemniaki, które rosną na polu".
Mikulscy oddali wszystkie zapasy, które mieli na zimę. Nawet zboże, niedawno zebrane z pól. Ocalała tylko krowa.
Uciekinierów było tak dużo, że rodzina Mikulskich musiała zamieszkać w jednym pokoju. Obcy ludzie spali wszędzie. Nie tylko w domu, ale nawet w stodole oraz w ogrodzie pod drzewami.
- Pamiętam jak w pewien wieczór przyszedł do ojca jakiś podoficer w polskim mundurze. Był podchmielony. Razem z nim były dwie panie. Podoficer chciał, aby ojciec udostępnił mu pokój. Ojciec tłumaczył mu, że wszystkie pomieszczenia są zajęte, że nawet my, w pięć osób, zajmujemy tylko jeden pokój. Wtedy on wyjął pistolet. Zirytowany zapytał czy ten pokój trzymamy dla Hitlera. Ojciec bał się, że może stać się coś złego. Kazał nam wziąć ze sobą co się da i wyjść - wspomina pani Danuta.
Mikulscy opuścili dom. Poszli spać do stodoły rodziny Pacyków. Kiedy wrócili do domu okazało się, że rozgrabiono ich rzeczy.
- Wszystko przepadło. Pamiętam, że strasznie było mi szkoda kryształowego flakonika. Zawsze w maju robiłam z malutkich polnych kwiatuszków bukieciki. Stawiałam flakonik koło obrazu Matki Boskiej. Żal mi było też malutkiego pierścionka z niebieskim oczkiem. Pamiętam, jak bardzo żałowałam, że nie wzięłam go na palec i nie zabrałam ze sobą.

Jak smakowało kakao?
Wojna widziana oczami dziecka na pewno różni się od tej, którą obserwowali ludzie dorośli. Jednak strach o życie swoje i bliskich był ten sam, a może nawet większy. To, co się działo, było jeszcze bardziej niezrozumiałe.
- Pamiętam, że potem tak sobie myślałam czy my naprawdę jedliśmy cukierki, czy czekoladki były w sklepach. Patrzyłam na puste pudełka po cukierkach, myślałam sobie: „Boże, czy to możliwe, że ja kiedyś jadłam słodycze?". Trudno mi było sobie przypomnieć, jak smakowało kakao. To mi się w głowie nie mieściło.
Melanii Mikulskiej bardzo trudno było przystosować się do realiów wojny. Główny ciężar obowiązków utrzymania rodziny spadł na jej męża Jana i starszą córkę, Jadwigę.
- Ona zajęła się tą jedną krową, która nam została, potem hodowała dużo królików. Brat piekł chleb. Sadziliśmy warzywa w ogrodzie.
Kiedy Niemcy przyszli do wioski, Mikulscy mieszkali u Pacyków. Niemcy kazali im wrócić do leśniczówki. Jan nadal pełnił funkcję leśniczego.
- Ojciec bardzo dobrze znał niemiecki. Studiował przecież w Wiedniu. Znał niemiecką literaturę, posługiwał się językiem literackim. Matka również znała niemiecki. Teraz, po latach wiem, że to nieraz uratowało nam życie.

Ostatnie święta
Jesienią 1942 r., w dzień Wszystkich Świętych rozpoczął się ostateczny pogrom biłgorajskich Żydów.
- Poprosiłam rodziców, żeby zostawili mnie na noc u państwa Kruszyńskich w Biłgoraju. Tam miałam koleżanki. Chciałam nocować. Nad ranem Niemcy rozpoczęli akcję w mieście. Słyszałam krzyki, piski, kołatanie do drzwi i prośby o ratunek. To było straszne - wspomina pani Danuta.
Tego samego dnia wieczorem wróciła do domu. Pamięta jak ojciec kazał stanąć wszystkim przy oknie i obserwować tragiczny pochód mieszkańców Biłgoraja narodowości żydowskiej.
- Powiedział nam wtedy: „Żebyście na całe życie zapamiętali ten widok" - mówi pani Danuta. - Ojciec był znany w Biłgoraju. Mieliśmy wielu znajomych, właśnie wśród Żydów. I oni idąc w tym pochodzie na śmierć, machali do nas. Tak się z nami żegnali.
Żydów pędzono szosą, która biegła koło leśniczówki Mikulskich do Zwierzyńca. Dzieci wieziono na furmankach. Śmiechy katów przerywane były wystrzałami z pistoletów. Na oczach rodzin ginęli ci, którzy nie mieli siły, by dalej iść. Ginęli też ci, którzy próbowali ucieczki. W Zwierzyńcu załadowywano ich i transportowano koleją szerokotorową, głównie do obozu w Bełżcu. Na drugi dzień Niemcy kazali pozbierać chłopom z pobliskich wiosek ciała zabitych Żydów.
- Tuż po ich przejściu ojciec wyszedł na drogę. Za nim wyszłam ja. W pobliżu naszej leśniczówki leżał chłopak. Miał może 12 lat. Z jego głowy ciekła krew. Dalej już nie szłam. Pamiętam jak mówiono, że na odcinku od Biłgoraja do leśniczówki w Woli było ponad 50 ciał.
Mańka z lasu
Mikulscy już wtedy pomagali 10-letniej Żydówce o imieniu Małka. Wszyscy mówili na nią Mańka. Wcześniej pracowała i mieszkała u jednego z biłgorajskich Żydów, sklepikarza, u którego Mikulscy często robili zakupy. Była sierotą. Kilka miesięcy przed ostateczną zagładą żydowską, Melania Mikulska spotkała żonę sklepikarza. Ta poprosiła ją o zabranie dziewczynki.
- Mówiła, że nie mają co jeść, a Małka potrafi pracować i będzie dobrą pomocą w domu - opowiada Danuta Mikulska.
Wtedy za przechowywanie Żydów groziła śmierć. Miklulscy dobrze o tym wiedzieli, dlatego dziewczynka ukrywała się w lesie.
- Codziennie razem z siostrą brałyśmy psa i chodziłyśmy do lasu, niby na spacer. W rzeczywistości nosiłyśmy jej jedzenie. Małka bardzo bała się w tym lesie - wspomina Danuta Mikulska.
Rywka z pochodu śmierci
Rywka miała 10, może 11 lat. Wiedziała, że jej rodzina idzie na śmierć. Płakała i mówiła, że się boi, że nie chce umierać. Starsza siostra postanowiła pomóc jej uciec. Okazja nadarzyła się koło domu Mikulskich.
- Pochód zatrzymał się na chwilę, Niemcy zaczęli bić Żydów. Kazali im pooddawać wszelkie kosztowności i pieniądze. Zrobiło się zamieszanie. W tym właśnie momencie Rywce udało się uciec. Wpadła na nasze podwórko. Krzyczała „ratujcie mnie". Na podwórku byli w tym czasie robotnicy leśni, którym ojciec wypłacał pieniądze. Wszyscy oni widzieli tę małą żydowską dziewczynkę. Byliśmy przerażeni, co teraz z nami będzie.
Jan Mikulski wrócił do robotników i powiedział im, że odprowadzi małą do lasu i tam ją zostawi. Jak zapowiedział, tak zrobił. Dopiero w nocy poszedł po dziecko. Nie znalazł małej. Rywka odnalazła się dopiero w pobliskim młynie. Stamtąd wróciła do domu Mikulskich.

Nocne pukanie
Którejś nocy do okna leśniczówki Mikulskich zastukali kolejni Żydzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Był to biłgorajanin o imieniu Bencjon oraz jego 17-letni brataniec Haimek i ponad 20-letnia siostrzenica Perla.
- Na początku siedzieli w stodole. W snopkach mieli wykopaną dziurę. Ale tam nie mogli długo być. Było zbyt zimno i niebezpiecznie. Ktoś przecież mógł ich usłyszeć. Pamiętam wieczorne rozmowy rodziców, co z nimi zrobić, gdzie ich ukryć. Słuchałam tego i strasznie przeżywałam, co z nami będzie - opowiada pani Danuta. - W moim domu rodzinnym nie do pomyślenia byłoby wydanie tych ludzi na śmierć. Za największy mój majątek i spuściznę po rodzicach uważam wielkie poszanowanie życia oraz szacunek do przyrody - podkreśla.
Mikulscy zdecydowali się umieścić Żydów przy oborze, w pomieszczeniu dla parobków. Prowadzące doń drzwi były zawsze zamknięte na kłódkę. Dodatkowo pilnował ich groźny pies. Drugie wyjście było od strony obory.
W pomieszczeniu wykopali głęboką dziurę. Przykryli ją deskami. Na podłodze ustawili klatki z królikami, a samą podłogę posypali tytoniem. Wszystko po to, by niemieckie psy nie wyczuły ludzi. W tym pomieszczeniu piątka Żydów przetrwała do końca wojny.
- Żydzi przez szpary mogli obserwować szosę. Ich zadaniem było spisywanie ile i jakich samochodów i motocykli czy kolumn niemieckich przemieszczało się i w którą stronę. Wszystkie te informacje przekazywane były akowcom do lasu.
Leśniczy Mikulski u zaprzyjaźnionego aptekarza kupił strychninę. Dał ją Żydom. Gdyby Niemcy jednak ich znaleźli, Żydzi mieli spożyć truciznę.
Utrzymywanie rodziny w czasie wojny było bardzo trudne. A dodatkowo żywienie i opieka nad piątką Żydów wymagała ogromnego poświęcenia od całej rodziny Mikulskich.
- Jedzenia było bardzo mało. Pamiętam, że mama gotowała ziemniaki w ogromnym garnku, do tego było mleko. W lecie zbieraliśmy w lesie jagody. Mama gotowała jagodziankę z kluskami, takimi tylko z wody i mąki. A starsza siostra w wiadrach nosiła to jedzenie do obory dla Żydów. Ona właśnie najwięcej się nimi zajmowała. Nigdy nie usłyszałam, żeby narzekała. Takich ludzi dziś już nie ma - wzdycha pani Danuta.
Mikulscy pomagali też trzem Żydom ukrywającym się w okolicznych lasach. Także tym mężczyznom udało się dotrwać do końca wojny.

Po wojnie
Jan i Melania Mikulscy dożyli późnej starości w Biłgoraju. Po wojnie Jan Mikulski pełnił funkcję nadleśniczego.
- Na emeryturze rodzice dostali mieszkanie urządzone w dawnej stajni. Nie było tam wody, nie było telefonu. Razem z mamą mieli 700 zł emerytury. Moi rodzice umierali w upokarzającej nędzy. Tak komuna niszczyła ludzi - mówi pani Danuta.
Sama najpierw zamieszkała w Biłgoraju, a po kilku latach wyjechała do USA. Tam obecnie spędza polskie zimy. Na lato przyjeżdża do Biłgoraja. Jej starsza siostra również mieszka w Biłgoraju.
Haimek, który w momencie zakończenia wojny miał 19 lat, zaciągnął się do Kościuszkowców. Zginął w bitwie o Kołobrzeg. Perla i jej wuj Bencjon wyjechali do Wrocławia. Perla poznała tam Żyda, który w czasie wojny stracił całą rodzinę. Pobrali się i mieli dwóch synów. Potem wszyscy wyjechali do Izraela.
Rywka i Małka mieszkają obecnie w USA. Obie założyły rodziny. Cała rodzina Rywki zginęła podczas wojny. Teraz jej dzieci noszą imiona nieżyjących członków jej rodziny.

Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata to najwyższe izraelskie odznaczenie cywilne, nadawane nie-Żydom. Kapituła instytutu pamięci Yad Vashem przyznaje wyróżnienie zarówno osobom, jak i rodzinom, które z narażeniem własnego życia ratowały Żydów w czasie II wojny światowej. Wnioski o przyznanie tytułu „Sprawiedliwego" mogą składać sami uratowani, albo ich bliscy. Poza medalem i dyplomem, „Sprawiedliwym" przysługuje także prawo do zasadzenia własnego drzewa w parku otaczającym siedzibę instytutu. Rodzina Mikulskich otrzymała medal w 1991 r.

Na zdjęciu: Haimek zginął w bitwie o Kołobrzeg. Perla i jej wuj Bencjon wyjechali najpierw do Wrocławia, a potem do Izraela (fot. z lewej). Rywka i Małka mieszkają obecnie w USA. Obie założyły rodziny. (fot z prawej).

mb, 17.07.07

 


Goganet